WRB pisze:raffi masz rację. ale już wtedy marka B produkowała kilka typów silników na wyższym poziomie technicznym niż OHV. więc nie trzeba było daleko szukać. trzeba było tylko chcieć bo nikt nie zabraniał.
Pomijasz najważniejsze: Trzeba było ZAPŁACIĆ. W dewizach. Których FSO sporo zarabiało za produkowane pojazdy, ale niewiele z nich widziało na oczy - bo znakomita większość szła do budżetu centralnego.
Najpierw zapłacić za zakup licencji. Niemało. Bo licencja na silnik to nie zakup batonika.
A potem trzeba było jeszcze zapłacić za nowe maszyny do produkcji tych silników, bo ani odlewnia, ani zakład silnika nie były technologicznie gotowe do wytwarzania nowoczesnych silników. Naprawde nie jest łatwo seryjnie produkować np. głowicę DOHC z 16 zaworami, czy inne elementy nowoczesnego silnika. Każdy silnik ma tych elementów BARDZO WIELE. Wdrożenie to bardzo, bardzo wysoki koszt. Najwyższy, równy skonstrowaniu kilkuset prototypów.
A na końcu trzebaby jeszcze... zapłacić. Tak, zaplecze serwisowe też trzeba przeszkolić i wyposażyć w narzędzia, by po zakupie mogli klientom te silniki serwisować. To kilkaset Polmozbytów, a później ASO. Przy czym narzędzia - uwaga, też sa opatentowane i do zakupu tylko od licencjodawcy. Koszt - znowu taki, że zaprojektowanie prototypu auta to przy tym pikuś.
WRB pisze:Włosi byli otwarci na współpracą. to w samej fabryce istniał strach przed innowacjami, przed zmianami. strach przed nowym. załoga składała się w większości z chłopo-robotników- ludzi którzy do fabryki przychodzili odpocząć po ciężkiej harówce w polu. nie chcieli (nie mogli) wydajnie pracować, nie czuli potrzeby uczenia się to i zakład wzbraniał się przed inwestycją w ich szkolenie. taki pracownik pracował tylko na papierosy, cukier i sól, wszystko inne miał ze swojego 3 hektarowego pola. jak przychodził okres żniw to nasze fabryki stawały, nie miał kto pracować. chłopo- robotnik szedł na L-4 żeby kosić, orać i siać. z tych ludzi ani przemysł ani rolnictwo nie miało pożytku. oni pracowali i żyli tylko dla siebie i swoich rodzin.
Myślę, że się mylisz. Bardzo.
A przede wszystkim myślę, że źle oceniasz tych ludzi. Owszem, większość pochodziła z klasy robotniczej, ale to moim zdaniem nic nie znaczy. Większość z tych ludzi (a trochę znałem ich osobiście mieszkając na osiedlu FSO, zgaduję że Ty nie) chciała się uczyć, odczuwała radość z nowych wdrożeń i wyzwań. Podam przykład pierwszy z brzegu, akurat najlepiej mi znany:Mój Ojciec.
Zaczynał jako szeregowy pracownik po zawodówce, przyjechał do pracy z pipidówy. Szkolił się, uczył, studiował, robił uprawnienia, jeździł za granicę do Korei, Japonii, Niemiec... skończył jako wysokowykwalifikowany pracownik obsługi maszyn, znający język STEP, umiejący obsługiwać skomputeryzowane maszyny i je programować. O komplecie uprawnień elektrycznych nie wspomnę. Zrealizował kilka projektów w FSO - np. zmodernizował stare zgniatarki blachy w ZOMIS eliminując najbardziej awaryjne elementy, wdrożył fotokomórki do otwierabnia bram na tłoczni, zaprojektował wyciągi spalin na zakładzie montażu, zmodernizował oświetlenie zakładu Tłocznia, modernizował też prasy na Tłoczni. Po upadku fabryki z miejsca znalazł pracę, będąc już w wieku 50+, więc chyba nie był takim strasznym robolem-pijakiem-nierobem jak go malujesz.
I żeby była jasność - takich jak On było w FSO więcej. Dużo więcej. Ojciec nie był w FSO wyjatkowy, ani najlepszy, ani jedyny. Był jednym z wielu, którzy zaczęli bez wykształcenia, a skończyli jako wysoko wykwalifikowani fachowcy. Fabryka umiała takich ludzi pozyskiwać, a jak na rynku ich nie było - umiała ich wyszkolić. FSO miała własny system szkolnictwa, zarówno zewnętrzny (szkoła przyzakładowa) jak i wewnetrzny, dla doskonalenia zawodowego pracowników, podnoszenia ich kwalifikacji. Nie był pewnie idealny, pewnie znajdziesz i takcih co zamiast tego odbębniali 8h w robocie przy taśmie, a potem pili - ale pisanie, że byli tylko tacy i że to miało wpływ na niewdrożenie jakiegoś silnika czy projektu, to jednak bzdura. Bo człowiek przy taśmie nie ma w ogóle styku z projektami i wdrożeniem, o niczym nie daecyduje.
Zaryzykuję stwierdzenie, że FSO była pod względem możliwości rozwoju pracownika lepsza niż 99% dzisiejszego biznesu, który w ogóle nie szkoli pracownika, a tylko krzyczy "uczelnie sobie nie radzą", po czym liczy, że przyjdzie ktoś, kto już wszystko wie i najlepiej będzie pracowął "za uśmiech Prezesa".
WRB pisze:żadna polska fabryka nie osiągnęła nigdy zakładanych mocy produkcyjnych. przez 13 lat produkcji F 125 FSO wyprodukowało 1,5 mln samochodów, w tym czasie Zachodnie fabryki produkowały po 300 tys samochodów rocznie.
Super. Tylko zachodnie firmy mogły decydować, że zyski ze sprzedaązy aut dziś ida na projektowanie aut jutra lub wymiane maszyn w fabryce. FSO tego komfortu nie miała, bo gospodarka była sterowana centralnie.
FSO nie decydowało nawet za ile sprzedaje swoje samochody - auto wyjezdżało z ceną A, a za brama było odsprzedawane przez własciciela z ceną wyższą nawet kilkukrotnie.
Tak samo w fabryce nie decydowało się o tym, co będzie produkowane. O tym decydowali politycy. A oni nie chcieli wkładać kasy w FSO, inwestować - oni chcieli by FSO wkładało jak najwięcej kasy do budzetu Państwa, co było sprzeczne z jakimikolwiek unowocześnieniami produktu czy fabryki.
Dopiero w latach 90-tych FSO zyskała jaką taką samodzielność. Tonąc już w długach z poprzedniej epoki. A mimo to zmodernizowano niemal wszystkie zakłady, zredukowano załogę, zrestrukturyzowano firmę, przestawiono ją do działania na wolnym rynku. I unowocześniano produkt, na ile starczało kasy. Pan Tyszkiewicz - dyrektor FSO z tamtych lat jest dla mnie mistrzem świata i okolic za to wszystko.
Wprowadzono też do Poloneza silniki 1,4 czy 1,9 - nie byliśmy w stanie ich produkować, to je kupowaliśmy gotowe. Tylko jakoś 90% klientów wolało stare OHV.
WRB pisze:dlatego samochód w Polsce był drogi a przez to niedostępny dla większości społeczeństwa. po otwarciu granic zachodni złom okazał się tańszy i oferujący większy komfort. dlatego produkcja naszych przestarzałych samochodów padła.
Produkcja nie padła długo po otwarciu tych granic. Owszem, złom nas zalewał. Ale, ALE - jakimś cudem pierwsze lata kapitalizmy to jedne z najlepszych lat w historii FSO. Włącznie z Koreańczykiem, który zaczął tu produkcję zupełnie nowych aut.
A że przeinwestował? Że nie trafił? Że zabiła go ambicja i kryzys? Że spółka-matka wykitowała? To raczej nie wina FSO, ani "pijących robotników". Tak się po prostu czasem zdarza.
Jak szukasz winnego upadku fabryki to ja osobiście upatruję go w związkach. Ale to temat na inną dyskusję.